"Caracal" to tytuł najnowszej płyty brytyjskiego duetu Disclosure, która ukazała się 25 września tego roku. Tytuł płyty nawiązuje do karakala - zwanego czasem rysiem stepowym - ssaka z rodziny kotowatych występującego w Afryce, który w kontekście tego albumu może być uosobieniem oryginalności i elegancji zawartej w muzyce Disclosure. Jest to już drugi album braci Lawrence po płycie "Settle" z 2013 roku, dzięki której błyskawicznie stali się wiodącą siłą w przywróceniu do mainstreamu mody na muzykę house. Na płycie tej znalazły się takie przeboje jak "F For You" wydany w wersji singlowej z gościnnym udziałem Mary J. Blige czy "Latch" z udziałem Sama Smitha. W czasie po wydaniu debiutanckiego albumu duet udzielał się również na albumie "The London Sessions" wspomnianej już pani Blige.
Drugi album jest często tym najtrudniejszym w karierze artysty, zwłaszcza jeśli jego debiut osiągnął duży sukces a tak było w przypadku Disclosure. Album "Settle" osiągnął status platynowej płyty w Wielkiej Brytanii i status złotej płyty w Australii, gdzie elektronika i muzyka klubowa cieszą się ogromną popularnością od paru lat. Choć można by powiedzieć że nie jest to jeszcze duży sukces międzynarodowy a bardziej lokalny to panowie pokazali, że mają potencjał aby na stałe zagościć w mainstreamie i zdobyć sławę również za oceanem - dzięki dużej ilości sprzedaży w sklepach internetowych wspomniany już przeze mnie singiel "Latch" osiągnął w Stanach Zjednoczonych status potrójnej platyny. Drugi album stał więc przed wyzwaniem czy pozwoli duetowi rozwinąć skrzydła i pomnoży ich sukces, czy też przez przywiązanie do lokalnych brytyjskich brzmień skaże ich na status lokalnej legendy muzyki klubowej. Wyzwanie to jest tym trudniejsze że artyści tworzący muzykę house od zawsze mieli często problem z tym aby nagrywać dobre albumy, wielu z nich tworzyło niezapomniane przeboje, które grywane będą zapewne do końca świata i jeden dzień dłużej, ale płyty tych artystów poza tym przebojami pełne były utworów kompletnie nijakich i bezbarwnych. Czekając na premierę "Caracal" zastanawiałem się którą drogę panowie wybiorą, czy będzie to rasowy klubowy house czy bardziej radiowy dance-pop, liczyłem drogowskaz do ich dalszej kariery, tylko czy ten album nim jest?
Na płycie - w zależności od wersji - znajduje się 11 utworów (wersja standardowa), 14 utworów (wersja deluxe) lub 15 utworów (wersja iTunes deluxe, poszerzona o pierwszy promo singiel "Bang That"), ja postaram się przybliżyć zawartość wersji deluxe. Album otwiera spokojny "Nocturnal" z wokalem kanadyjskiego wokalisty i producenta R&B znanego jako The Weeknd. Utwór pomimo typowego dla muzyki house rytmu 4x4 ma w sobie brzmienie raczej typowe dla synthpopu lat 80. - automat perkusyjny, syntezatorowe arpeggio i elektroniczny ambient w tle pozwalają mi myśleć, że może gdyby nie delikatność wokalu The weeknd to piosenka ta równie dobrze mógłaby znaleźć się na płycie Kavinsky'ego. Dobra produkcja, tekst traktujący o samotności, która mocno doskwiera pod osłoną nocy i łagodny śpiew The weeknd tworzą solidny początek płyty. Następny utwór to "Omen" z udziałem Sama Smitha. Disclosure delikatnie podkręcają tutaj tempo przygotowując słuchaczy na bardziej taneczne momenty albumu, Sam Smith śpiewa o rozstaniu i bólu po utracie ukochanej osoby, połączenie tych dwóch zaowocowało klasycznym radiowym singlem. Przy trzecim utworze tempo wzrasta jeszcze bardziej i mamy do czynienia z miękko brzmiącą elektroniką na żywym bicie łączącym stylistykę deep house i UK garage. Tak jak w przypadku "Nocturnal" mamy tu do czynienia z łagodnym czarnym wokalem za który tym razem odpowiedzialny jest jazzowy wokalista Gregory Porter. Tekst utworu mówi o nieustającym wielkim uczuciu do drugiej osoby a biorąc pod uwagę soulowy czy niemal gospelowy śpiew można mieć wrażenie że mamy do czynienia z rasowym deep house z przełomu lat 80. i 90.
"Hourglass" z wokalem Jillian Hervey z duetu Lion Babe to drugi dość mocny taneczny przebój, który osiąga swe wyżyny podczas muzycznego przejścia po każdym refrenie. Słyszalne wówczas tłuste brzmienie basu to jeden z najlepszych momentów płyty i powinno ono zachęcić do tańca największych sztywniaków. Po tym żywszym momencie płyty przychodzi czas na balladę na house'owym bicie - "Willing & Able" z wokalem Kwabsa. Przyznam że znając tego wokalistę jedynie z jego przeboju "Walk", który był wszechobecny w stacjach radiowych i telewizyjnych w zeszłym roku nabawiłem się uczulenia do jego osoby, ale ostatecznie miło się zaskoczyłem. Co prawda utwór może niczym zbytnio nie zaskakuje bo cały czas mamy do czynienia z tymi samymi elementami tworzącymi brzmienie Disclosure - monotonny deep house'owy bit, łagodna elektronika i czarny soulowy wokal to jednak dopiero tutaj śpiew tego wokalisty i uczucie jakie w nie wkłada sprawiły, że wysoce doceniłem ten utwór i uznałem go za balladę na miarę "Latch" z poprzedniej płyty. Kolejny gość na płycie to Lorde udzielająca się w utworze "Magnets". Na tym etapie słuchania płyty można już odnieść wrażenie że nawet jeśli mamy do czynienia z typowymi elementami muzyki house to Disclosure i kolejni goście nadają tej muzyce zupełnie inny wydźwięk, stwierdziłbym że mamy do czynienia jednak z radiowym dance-popem, który momentami bywa nawet bardziej "pop" niż "dance". "Magnets" jest tego doskonałym przykładem. Po tym natłoku gości w pierwszych 6 utworach na albumie robi się trochę luźniej, siódme jest "Jaded" w którym Disclosure sami biorą odpowiedzialność za stronę wokalną, przez co utwór chyba trochę mniej się wyróżnia, jest dość radiowy ale czuć że jednak czegoś brak. Od tego momentu płyta sprawia wrażenie jakby bracia Lawrence niewiele mieli już do zaoferowania, motywy coraz częściej się powielają, więcej czuć natomiast wpływów muzyki r&b. Dalej na płycie mamy kolejną house'ową balladę - "Good Intentions" z udziałem Miguela, po nim zaś lekki elektroniczny utwór "Superego" z dość chwytliwym refrenem i wokalem nieznanej mi dotąd Nao. Kolejny jest "Echoes", który ze swym żywym tanecznym bitem brzmi jak house'owy przerywnik w tej części albumu, gdyż po nim mamy już trzecią balladę - "Masterpiece", na spokojnym bicie r&b ubarwionym gitarą. Na tym utworze kończy się standardowa wersja albumu i przyznać muszę, że to trochę nietypowe zakończenie dla albumu wykonawcy muzyki house, ale w wersji deluxe rozwiązano to lepiej. Dwunasty utwór to naprawdę przyjemny bonus - "Molecules" dzięki nieco funkowej lini basu poza refrenami brzmi całkiem jak utwór z ery post-disco, coś co brzmieniem przypomina nawet produkcję z albumu "Thriller" Michaela Jacksona. Dopiero we wspomnianych refrenach pojawia się regularny hi-hat który przypomina słuchaczowi że jesteśmy we współczesności i że jest to utwór Disclosure. Przedostatnią piosenką w wersji deluxe jest "Moving Mountains" - ballada numer 4. Mamy tu delikatną elektronikę i... brak bitu, tak przynajmniej mogłoby się wydawać ale w ostatnich momentach utworu zaskakuje on eksplozją utrzymaną w stylistyce muzyki trap. Album kończy "Afterthought", klubowy kawałek utrzymany w umiarkowanym tempie, nieśmiało przypominający że jednak mamy do czynienia z wykonawcami muzyki house.
Na "Caracal", tak jak i na poprzedniej płycie duetu mamy do czynienia z dość spójną paletą brzmień i gości. W kwestii brzmień napotkamy na pewno dość miękko brzmiące bity w klimacie deep house pomieszanym czasem z UK garage i R&B, stonowaną elektronikę, do tego goście którzy w większości niekoniecznie pochodzą z mainstreamu poza zaprzyjaźnionym Samem Smithem, który i tak gości w tym mainstreamie dopiero od niedawna ale jednak skutecznie (to zdobywca 4 statuetek Grammy). Album raczej trzyma poziom poprzedniej płyty, mamy kilka bardziej przebojowych utworów ale nic co byłoby w stanie zapaść w pamięci na długie lata szerszej rzeszy słuchaczy. Muzycznie duet nie dokonał wielkiej odmiany a jeśli już to nieśmiało poszedł w stronę popu odstawiając na bok klasyczne brzmienie house i niejednokrotnie tworząc ballady. Trudno stwierdzić co będzie dalej, brak tu wyraźnego drogowskazu na dalszą karierę, brak czegoś co przełamało by ich status na tym etapie ale i nic co by mu ujmowało. Odnoszę wrażenie że podczas pracy nad nową płytą panom przyświecała maksyma "If it ain't broke, don't fix it" (Jeśli coś nie jest zepsute, nie próbuj tego naprawiać), dlatego na razie bojąc się ryzykować trzymali się głównie znanych już im formuł i w rezultacie trudno znaleźć na niej coś co brzmiałoby naprawdę świeżo i oryginalnie jak brzmiały ich utwory na poprzedniej płycie gdy moda na house dopiero powracała. "Caracal" to album dobry, poprawny, solidny, lecz moim zdaniem nie wyróżniający się na tyle by przysporzyć duetowi Disclosure rzeszy nowych fanów, nie wychylający się ponad poziom ich debiutu. Znawcy ich pierwszej płyty mogą czuć lekkie rozczarowanie, nowi słuchacze mogą upatrzeć w nim kawałek dobrego popu w klubowym klimacie.
Jacek Szymczak